Cz. I: Biesiada Literacka z 5 lutego 1892 r., nr 6, s. 86.
Zamieszkując od lat blizko czterech dekanat Ostrołęcki, z obowiązku sędziowskiego i powodowany chęcią poznania tego ciekawego a różniącego się od innych okolic kawałka kraju naszego - pragnąłem już dawno nawiedzić ową puszczę dawniej Ostrołęcką lub Skwańską, od rzeki Skwy, a później Myszyniecką zwaną; różne jednak przeszkody stały temu na zawadzie, tak że zaledwo w roku ubiegłym mogłem to dawne postanowienie w czyn wprowadzić. Ze zaś podróż to nader ciekawa, w strony dla większości czytelników Biesiady całkiem nieznane, przeto pragnę tu kilka uwag i notatek w ciągu wycieczki zebranych do ogólnej podać wiadomości.
Płat ziemi, o którym mam mówić, graniczy od południa z Narwią, od północy z Prusami, na Zachód zaś i wschód rzeki Omulew i Skwa go opasują. Grunt tu piaszczysty a zarazem błotnisty, bo na dołkach i dolinach łąki grzęzkie i bagna, z których największe, zwane Karaska, maja blizko milę długości a do ¼ szerokości. Jedzie się ciągle powoli, gdyż i tu, podobnie jak w Iłżechnie, według dowcipnego określenia księdza biskupa Warmińskiego, ciągle „za laskiem piasek, a za piaskiem znowu lasek”. Gdzieniegdzie tylko droga wije się po łące, bo nikomu jeździć po niej nie bronią, a piękne, naturalne krzywizny jakie zatacza, mogłyby służyć za wzór do rysunku ścieżek w niejednym wymanierowanym parku angielsko-polskim, tak samo jak pyszne barwy łąki zawsze górować będą nad najstaranniej utrzymanemi trawnikami.
Mijamy Ostrołękę, która obecnie stanowi koniec puszczy, i najprzód kilka wiorst szosą, a następnie szerokim, piasczystym gościńcem, „po drutach”, jak mówią kurpie, t.j. idąc za wskazówką słupów telegraficznych, dążymy do Kadzidła.
Po drodze spotykamy jednę tylko właściwie wieś, ale za to wieś co się zowie, Dylewo.
Najprzód zwraca uwagę naszą oddzielny sposób budowania chat; wszystkie one zwrócone szczytem do drogi, a przednia ta część domu bywa zawsze upiększana w ten sposób, iż gwoździe, któremi przytwierdzone są deski, przybijają się przez kawałek blachy lub skóry, co, jako w odstępach regularnych umieszczone, rodzaj ozdoby stanowi. Zauważyłem tez nieraz na szczycie imię Jezus, Pana Jezusa na krzyżu, lub datę – a okiennice bardzo często malowane w kwiaty, przedstawiające rodzaj heraldycznej lilii jednego zawsze typu.
Ztąd już tylko 6 wiorst do Kadzidła; przestrzeń ta jeszcze się zmniejsza widokiem ze znacznej odległości wyniosłych wieżyc kościoła, którego rysunek wraz z portretem czcigodnego ks. prałata Rajchla pomieściła Biesiada w swoim czasie, nie chcąc więc powtarzać rzeczy już raz drukowanych, dodam tylko swoje zapatrywania i uwagi.
Kościół w Kadzidle jest piękną budową w stylu odrodzenia, imponująca zarówno ogromem, jak czystością linij w głównych zarysach. Front jest zbyt ubogi, bo nie ma kolumn o które się aż prosi, ale jakże wspaniale go wieńczy wielki posąg Pana Jezusa błogosławiącego! Oko z lubością spoczywa na tem dziele sztuki i gdy, idąc w górę, zwróci się na niefortunne zakończenie wież, znowuż z przyjemnością wraca się do tej postaci, więcej może powagą niż dobrocią pociągającej. Napis „Sursum corda” trafnie dopełnia myśl wyrażoną gestem Chrystusa.
Wnętrze kościoła przedstawia bardzo ważną i nigdzie przez nas niewidziana nowość: ściany nie są bielone lecz zachowały naturalny kolor gliny, co przy nader białych pilastrach i gzymsach bardzo ładnie wygląda. Zalecam ten sposób jaknajgorecej, bo przezeń unika się bielenia, które prawie nigdy nie jest wolne od smug i cieni, a nadaje ścianom dwa odrębne kolory. Zwracają również dodatnio uwagę stacye Kucharzewskiego, te prześliczne, pełne powagi i namaszczenia kompozycye, które jednak tak dalece są płaską rzeźbą, że raczej obrazami nazwać je można, co przy jednostajności kolorytu bardzo utrudnia rozpoznanie konturów, więc i wrażenie robi nader małe na ludzie.
Jak wiadomo, Ludwik hr. Krasiński założył tu fabrykę wyrobów z perłowej konchy, aby ludowi ubogiemu przyjść w pomoc i znaczne sumy, jakie dotąd na te przedmioty zagranice wychodziły, w kraju zatrzymać. Obecnie nie mogłem ani obejrzeć roboty ani jej nabyć; jednakże wiem, iż parę set warstatów po chatach wieśniaczych jest w ruchu, więc cel zacny został osiągniętym.
Gdy przejeżdżając przez Kadzidło zapytałem dzieci bawiących się w kałuży, w bieliźnie mniej białej od ich włosów, czy woda ciepła, a one odpowiedziały „tsiepła”, na pozdrowienie zaś chrześcijańskie odebrałem odpowiedź „na sieki sieków”, powiedziałem sobie: oto prawdziwi kurpie, bo i mowa ich tego dowodzi.
Odkładając na później bardziej wyczerpujące i na poważniejszych danych oparte narzecza tego, powiem teraz tylko, iż zamienianie w na z jest jego główną cechą, obok mnóstwa archaicznych wyrazów, jak np. „bziałka”, dawne nasze białogłowa, oraz wielkiej domieszki łotyskiego. Owo ich spólne wyrażenie „gocie”, którem oznaczają kraj za „puszczą” leżący, wyraża, jak mi mówiono, goliznę, miejsce bezleśne, pole – usuwa więc wszelkie marzenie o Gotach, Mezagetach itd., jakie w historii Mazowsza przez Kozłowskiego i innych pracach o kurpiach dotąd spotykamy. Kurp’ tak dalece przyzwyczajony jest do swojej wymowy, że np., gdy się uczy czytać, to sylabizuje: c, z, ł, o-cło; w, i, e, k-ziek i wymawia: <CŁOZIEK< I>. Oduczyć tego niepodobna, a według mnie niema potrzeby, bo rozmaitość narzeczy stanowi bogactwo języka.
Z Kadzidła do Łysych, nowo przed laty kilku erygowanej parafii, jedzie się przez Lipniki, należące już do dyecezyii sejneńskiej. Jest to wieś duża, bo na zapytanie ile w niej domów, odebrałem odpowiedź: „dwa sta i siedmdziesiąt”; drewniany jej kosciołek ślicznie wygląda w brzozowym gaiku. Zauważyłem, iż zarówno tu jak w Łysych, w Nowej Wsi, w Myszyńcu, obok cmentarza, przy kościele, jest sadzony mały lasek, co tak pod względem estetycznym jak sanitarnym jest godne naśladowania, w odpowiednich rozumie się miejscowościach.
Cz. II: Biesiada Literacka z 12 lutego 1892 r., nr 7, s. 103.
Na drodze z Łysych do Myszyńca, za wsią Dęby, po prawej stronie od drogi, pod samym lasem, w miejscowości zwanej Rozstępki, zauważyłem wzgórek piasczysty, na jakie 10 łokci nad powierzchnią łąki wyniesiony, który zdawał mi się być miejscem zawierającem zabytki z epoki krzemienia. Jakoż w pare minut znalazłem kilka kawałków urn i okrzoski, ale późniejsze, przy uczynności k. Ostrowieckiego, proboszcza Myszyńca, czynione poszukiwania nie dały rezultatów poważniejszych. W każdym razie przekonałem się, że okolica, tak tu jak i za Myszyńcem na drodze do Kadzidła, musza obfitować w tego rodzaju zabytki, ale do ich zebrania trzeba umiejętnych poszukiwań i dokładniejszego poznania miejscowości, gdyż, jeżeli ta okoliczność, że jeszcze w XVII wieku byli tu poganie, dowodzi, iż zabytki po nich w ziemi liczniej niż gdzieindziej musza się znajdować – to ruchome piaski, zawiewające nieraz całe pola i łąki, odnalezienie ich bardzo utrudniają.
W Łysych kościołek zbudowany staraniem ks. Gadomskiego, ładnie utrzymany, mile wpada w oko. Wśród aparatów nowych i porządnych, których cześć wraz z dzwonnicą za obecnego proboszcza, ks. Kąckiego, sprawioną została, zwrócił uwagę moje stary ornat atłasowy, biały, pokryty haftem jedwabnym w kwiaty i ptaki. Piękny ten zabytek nie tak dawnej przeszłości dowodzi, iż jeszcze przeszłe pokolenie niewiast naszych miało czas i chęci do ręcznych robót dla chwały Bożej, gdy tymczasem dzisiejsze czynić tego nie może, albowiem ma czas zajęty czytaniem przesolonych powieści, które zeń nieraz wyrabiają istoty z brakiem charakteru i siły woli, którym żadna sprawa umysłowa, bez odpowiednie papryki, nie smakuje.
Przez las, jak zwykle, na tak zwanej puszczy dość rzadki, lubo pod troskliwa opieką p. Żbikowskiego, nadleśnego, starannie utrzymany, podążałem do Myszyńca.
Z daleka Myszyniec na duże miasto wygląda, bo jest długi na 2 wiorsty a zębate szczyty dzwonnicy zdaja się wskazywać na jakąś starożytną świątynię, tymczasem zbliska, jak zwykle na tym świecie, mrok się rozwiewa i mamy przed sobą drewniany, a na zewnątrz szczególniej brzydki kościół, którego początek następujący:
Od niepamiętnych czasów zamieszkałe w ogromnej puszczy ostrołęckiej plemię kurpiów, rozrzucone pojedyńczemi budami na obszarze kilkunastu mil kwadratowych, mając do parafialnego kościoła nieraz 5 i więcej mil, do XVII w. z nazwy tylko nawróconem było, a jezuici, którzy w r. 1654 wybudowali wśród nielicznej osady kaplicę, zastali jeszcze nawet i pogan nie chrzczonych. Podczas wojen szwedzkich, w ciągu których, jak wiadomo, kurpiki wielką zadali szwedom porażkę, kaplica została spaloną a na jej miejsce Jan Koss, starosta ostrołęcki, w r. 1716 wystawił nowy, obszerny kościół z drzewa, dotąd istniejący. Przy tym kościele starostowie założyli osadę zwaną Myszyniec nowy t.j. późniejsze miasto, od którego o wiorst 5 leży pierwotna osada, dziś zwana Myszyńcem starym. W r. 1774 ustanowiono tu parafią, która przed 10 jeszcze laty, t.j. przed oddzieleniem parafii Łyse, liczyła do 22, 000 mieszkańców, na przestrzeni kilku mil kwadratowych; a wiec kościół, który przed półtora wiekiem był dostatecznym, dziś, nawet po oddzieleniu parafii Łyse i Czarne, jest stanowczo zamały. Wprawdzie powiększył go ksiądz Lipowski, przebudowując znacznym kosztem 2 kaplice, ale w tem właśnie zbłądził, że zamiast stawiać od razu nowy kościół murowany rozszerzył tylko drewniany.
Zasługują tu na uwagę ołtarze z ładnemi rzeźbami, szczególniej ołtarz wielki, oraz prześliczny obraz Nawiedzenia Świętej Elżbiety, sadząc po miękkości pędzla zapewne włoskiej szkoły, znajdujący się również w wielkim ołtarzu.
Obok kościoła stoi dawne kolegium, dziś mieszkanie proboszcza i trzech wikarych; gmach duży i wygodny ale niestety wilgotny, a za nim ogród, staraniem obecnego proboszcza do porządku doprowadzony.
Pragnąc poznać lepiej kurpiowskie ubranie i wyroby wybrałem się w dzień targowy na zwiedzanie Myszyńca.
Niestety, ubiór pierwotny, szczególniej u mężczyzn, ginie, rugowany przez nędzną tandetę żydowską „na paryzka mode”. Ową typowa sukmanę o czterech fałdach, zwaną „organkami”, jedną tylko spotkaliśmy a reszta surduty z samodziału. Typowe, nizkie kapelusze zastępują kasztety a łapcie, czyli właściwie kurpie, bo to jest nazwa ubrania na nogi, jaka mazury pogardliwie rozciągnęli do ludzi, którzy sami zowią się „puscanie” – zastępują już połowie buty. Jedno golenie wąsów i niedostępna „tyfka” oraz apatyczny i znękany wyraz twarzy, odróżnia kurpia od mazura.
Kobiety więcej swój typ dawny przechowały. Zawsze bose, chustka czerwona na głowie, warkocze rozpuszczone a u dołu związane, gorset kupny, zwykle czarny, reszta ubrania z samodziału w drobniutkie paski lub kratki, ale też przeważnie czerwone.
Zakończenie: Biesiada Literacka z 19 lutego 1892 r., nr 8, s. 116.
Kurpianki najwięcej w kraju naszym domowem tkactwem się zajmują, a że mają dużo gustu i pracowitości, przeto wyroby ich mogłyby się podnieść i sotac przedmiotem handlu, ale na to nie wystarczą platoniczne pochwały gazet przy sprawozdaniu z wystaw; trzeba dbałej o dobro ludu a hojnej i umiejetnej reki, któraby ten domowy przemysł poparła.
Dziś wyroby kurpiowskie wyjatkowo tylko się sprzedają a przeważnie służą dla własnego uzytku; sa one rozmaite: płótna nie tylko nie kupują ale je nawet sprzedają; dajej tak zwana „pościel” t.j. kapy na łóżka w pasy poprzeczne różnokolorowe, z dwóch części zszywane, które pojedyńczo wzięte mogą stanowić bardzo ładne i oryginalne portyery do gabinetów, fiumoirów czyli fajczarni itd., dywaniki mocne i trwałe w różnych kolorach, na obstalunki robione, nakoniec materyał na ubranie kobiece bawełniany lub wełniany w wązkie paseczki, który dziś, przy fantazyjnem ubieraniu mieszkań, mógłby bardzo efektownie być użytym na portyery, otomany, pufy itd. Jakże by to było pożądanem dla tych biedaków, których cały majątek stanowi nieraz morga żyta tak rzadkiego, iż po nim chodzić można nie szkodząc kłosom, aby kiedyś u nas nastała moda ubierania mieszkań „a la kurp” – bo wówczas byłyby liczne zarządania wyrobów, a te mogłyby się pozbyć swych głównych wad, t.j.: nietrwałości barw i mieszania wełny z bawełną, zachowując główne zalety trwałości wątku i oryginalności. Zwracam się więc do was o to z prośbą, królowe mody, niech choć jedna z was urządzi sobie gabinet z wyrobów kurpiowskich, a wprowadziwszy je w modę, otrzecie niejedną łzę, która tak często płynie w obszernej lecz pustej chacie kurpiowskiej.
Ale powiecie mi może, iż słyszeliście o tem, że kurpie to plemię po wierzchu tylko religijne a w gruncie zepsute, że panuje między nimi rozpasanie obyczajów, że się trudnią przemytnictwem, kradzieżą leśną itd. Prawda że tak jest, ale czyż w tych okolicznościach, w jakich oni żyją, może być inaczej? Pamiętajmy, ze oni nie maja w pośród siebie dworów, które na mazurach są tak częste i dają liczne zarobki, ze nie widza nigdy lepszego gospodarstwa, które choć zwolna, oddziaływa jednak dodatnio na gospodarstwa małorolne, że maja tylko piaski lub bagna, a więc życie prowadzą w ubóstwie lub nędzy; cóż więc dziwnego, że w takich warunkach puszczają się na przemytnictwo, które jest ich jedynym zarobkiem a daje nieraz w jednym dniu zysk większy niż praca kilkomiesięczna. Na koniec pamiętajmy, ze ci ludzie, mimo najszczerszej chęci, bywają zaledwie parę razy do roku w kościele, bo maja do swej parafii po kilka mil, a nawet przyszedłszy do kościoła nigdy się w nim nie zmieszczą, nauki kapłana nie słyszą, sami zaś przeważnie czytać nie umieją; cóż więc dziwnego, że mimo gorliwości neofitów, bo za takich w stosunku do reszty kraju uważać ich należy, nie wypełniają zasad Wiary, której, mimo swej gorliwości, kapłani dla przeszkód fizycznych nauczyć ich nie mogą?
Zważywszy więc na warunki w jakich żyją, nie dziwmy się temu, że kurpie są takimi, ale dziwmy się, że w pośród takich okoliczności nie są stokroć gorszymi.
Materiał opracowany dzięki
pomocy Urszuli Łaszczych