Kurpie Kurpiowska Puszcz Zielona

.

Webmaster: Zdzisław Bziukiewicz

tel. 0607-676356

 

Dalsze rozpowszechnianie materiałów opublikowanych  w www.kurpie.com.pl jest zabronione bez zgody właściciela. Podstawa prawna: art. 25 ust. 1 pkt 1 b ustawy z dnia 4 lutego 1994 r. o prawie autorskim i prawach pokrewnych.

 

Copyright kurpie.com.pl / Zdzisław Bziukiewicz 2007

Pamiętam na ścianie tablicę informacyjną, na której obok zdania „Czym się chlubimy”, był duży szablon z miejscowym herbem, mapa okolicy i sylwetki zasłużonych dla regionu postaci: Ludwik Krzywicki, Adam Chętnik, Ks. Władysław Skierkowski czy Stanisław Ceberek. I tak, jedno z pomieszczeń szkoły zmieniło ówczesny wygląd na salę muzealną. Każdy kąt był wypełniony różnorodnymi – wyrobami rękodzieła artystycznego, od rzeźb, naczyń, strojów, obrazów; po chodniki czy narzędzia rolnicze. Każde z dzieci dostarczało co jakiś czas, niepotrzebne już sprzęty gospodarstwa domowego, które wychodziły z użytku: drewniane dzieże, przetaki, gliniane talerze, dwojaki, trojaki, plecione kosze, małe ule bartne, kołowrotki, instrumenty i tym podobne – często rozsypujące się już – przedmioty. Niewiele wysiłku potrzeba było, aby po niedługim czasie zagracić całą klasę. Pamiętam, że były tam też wycinanki, kwiaty z bibuły, kolorowe kierce, pieczywo obrzędowe – nie sposób tego wszystkiego wymienić.

Wychowawca tej grupy, starał się edukować swoich uczniów poprzez krzewienie folkloru Kurpiowszczyzny. Witold Kuczyński, bo tak się nazywał ów nauczyciel, prywatnie mój ojciec, będąc młodym nauczycielem w szkole podstawowej w Czarni, wpadł na pomysł utworzenia klasy regionalnej. I tak razem z wychowankami przyozdobili jedną z klas rękodziełem ludowym. Na lekcjach wychowawczych tata uczył dzieci, jak te wyroby rękodzieła artystycznego wykonywać. Zajęcia manualne poprzedzał wykładami teoretycznymi. W zależności od tematyki były organizowane różne zajęcia, na przykład kwiatki z bibuły, czy rzeźba i zdobnictwo w drewnie. Najpierw tata tłumaczył która miejscowość słynie z tych wyrobów najbardziej, opowiadał o najsławniejszych twórcach ludowych reprezentujących dany wyrób, a potem próbowaliśmy swoich sił własnoręcznie. Ja byłam wtedy bardzo mała. Nie chodziłam jeszcze do szkoły, kiedy tata podjął ten pomysł. Pamiętam jednak, że przychodziłam na takie lekcje. Niewiele z nich rozumiałam, ale uczestniczyłam w nich aktywnie. Pamiętam lekcję ze słynnymi kurpiowskimi świątkami. Wysłuchaliśmy wtedy krótkiej prelekcji o różnych rodzajach tych figurek. Tata pokazał nam zdjęcia oryginalnych rzeźb i małych przydrożnych kapliczek oraz objaśnił gdzie można je jeszcze zobaczyć. Przyniósł też klasyczne, przykładowe rzeźby z drewna, które wszyscy mogli z każdej strony obejrzeć i dotknąć. Po teoretycznym wstępie, zabieraliśmy się do praktyki. Wzorowaliśmy się wtedy na kształtach oryginalnych rzeźb dłubiąc dłutem w szarym mydle. Każdy rzeźbił według własnej inwencji, tak jak potrafił. Niezłą mieliśmy przy tym frajdę. Robiliśmy też wycinanki, czy kwiatki z kolorowej bibuły. Wszystko potem wędrowało na ścianę, tworząc różnobarwną wystawę. Przybliżało to niewątpliwie autentyczny charakter naszego regionu. Potrzeba było wtedy kogoś, kto spróbowałby ocalić tę naszą kulturę od zapomnienia.

Szczęśliwie złożyło się, że w tym okresie kultywowaniem regionu kurpiowskiego został zarażony również pewien łódzki reżyser – Zygmunt Skonieczny. Wspólna praca zaowocowała korzystnym projektem. Pan Skonieczny, jako entuzjasta folkloru tytułuje się autorem kilku filmów dokumentalnych o tematyce regionalnej. Jedną z takich produkcji zrealizowanej przez niego w roku 1994, był film z cyklu Małe Ojczyzny, pod tytułem: Ty o lesie ciągle marzysz. Kilkakrotnie emitowano go w drugim programie Telewizji Polskiej. Znalazłam ten film na płycie DVD w naszej domowej biblioteczce stosunkowo niedawno, bo około trzy lata temu. Obejrzałam go – co było niesamowitym przeżyciem – po kilkunastu latach. To reportaż prezentujący przyrodę, ludzi i odchodzące w niepamięć dawne zawody z okolic Czarni, czyli miejscowości, w której się wychowałam. Film zaczyna się tytułową pieśnią leśną, Ty o lesie ciągle marzysz, która była tłem do zdjęć lasu bartnego i tekstu: „Witold Kuczyński, nauczyciel z Czarni. Kurpś z krwi i kości. Kieruje regionalnym zespołem folklorystycznym, prowadzi autorską klasę ukierunkowaną na rzemiosło i kulturę ludową.” Miałam łzy w oczach, kiedy to oglądałam, bo dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że to co robił tata, było wyjątkowe jak na tamte czasy. Strona internetowa Filmu Polskiego streszcza pokrótce ten dokument słowami: „Są jeszcze drewniane zagrody kryte strzechą, w których tętni życie, są jeszcze ludzie wykonujący wymierające zawody, jest też młodzież, dla której zachowanie przy życiu ginącego świata ludowej kultury jest rzeczą ważną. Ale świadomość kulturowa nie rodzi się w pustce. Niecodzienny pomysł na jej kształtowanie realizuje Pan Witold, nauczyciel, Kurp z dziada pradziada. Wędruje on z dziećmi po puszczy, odwiedza bartników, smolarzy, bednarzy, którzy zdradzają młodym tajniki swojego rzemiosła.” Oczywiście filmów o Kurpiach jest na pewno wiele, ale ten traktuję szczególnie – to dokument, który można by rzec, przedstawia po trosze moje dzieciństwo. Tata rzeczywiście chodził ze swoimi uczniami po rezerwacie opowiadając im różne historie bartne. Odwiedzał też, od lat zaznajomionych, miejscowych twórców ludowych. Ten dokument był opatrzony takimi właśnie scenami, pieszymi wycieczkami po lasach i obejściach lokalnych artystów. Chcąc nie chcąc, dołączyliśmy z młodszym bratem do kilkuosobowej grupy uczniów. Tata dosyć często zabierał nas na takie wycieczki. Właściwie niewiele z tego pamiętam, miałam wtedy siedem lat. Byłam bohaterką kilku scen, choć wtedy nie bardzo rozumiałam jeszcze sens tego wszystkiego.

Jedno z ujęć filmowych przedstawia plecionkarstwo. Było bardzo popularnym rzemiosłem na Kurpiowszczyźnie, ponieważ warunki naturalne umożliwiały korzystanie z wielu surowców, takich jak korzenie drzew iglastych, głównie sosny, także jałowca, wikliny, łyka lipowego czy słomy. Korzenie z sosny zbierano wiosną i jesienią. Najpierw suszono je, potem moczono w wodzie żeby nabrały elastyczności. Wilgotnym korzeniom można było nadawać dowolne kształty. Do najczęstszych surowców obok korzeni sosny należała, wspomniana już, słoma. Pozyskiwano ją przed żniwami. Z pietyzmem selekcjonowano ładniejsze źdźbła i z nich modelowano pojemniki różnej wielkości. Rzadszym tworzywem na Kurpiowszczyźnie była wiklina. Rozcinano wzdłuż pręt wikliny. Służył on jako materiał pomocniczy, do usztywnienia wyplatanego pojemnika z innego surowca, na przykład z korzenia albo ze słomy.

Na filmie można zobaczyć czynność wyplatania pojemników na starą, tradycyjną modłę. W bardzo słoneczny dzień pojechaliśmy do Pana Teofila Pyśka. plecionkarz z Czarni, około sześćdziesięcioletni wtedy, budzący respekt mężczyzna, oprowadzał nas po swoim obejściu pokazując swoje wyroby plecionkarskie. Na jednej z przebitek filmowych widać jego obszerną kolekcję olbrzymie, metrowe kosze ze słomy. Pamiętam, że były takie duże, że mogłam się w nich schować. Podeszły wiekiem Pan Pyśk, pokazywał nam też, jak wypleść kosz z korzenia sosnowego. Wyrywaliśmy razem te korzenie z przydomowego lasku. Bardzo się wtedy kurzyło. Kiedy uzbieraliśmy wystarczającą ilość tego surowca, pomagaliśmy wyrwane pędy oczyścić z kory. Potem nasz mistrz, ze stoickim spokojem, pokazywał nam w jaki sposób przeplatać korzenie przez szkielet z gałęzi, aby powstał kosz. Zwinnie przetykał długie korzenie pomagając sobie drewnianym nożem. Po obserwacji, każde z dzieci wiedziało już, jak to umiejętnie zrobić. Kto chciał, mógł się wtedy sprawdzić. Po niedługim czasie, wspólnymi siłami, upletliśmy mały koszyk. Zaskoczeniem dla mnie było to, że po wlaniu do niego wody, nie uroniła się ani kropla.

Pan Teofil miał też swoją przydomową pasiekę z ulami bartnymi z kloców puszczańskich drzew. Były to ostatnie wtedy autentyczne barcie na terenie naszej gminy. Pokazywał jak wydobywa się miód. Nie mogliśmy podchodzić do uli za blisko. Tłumaczył jak obchodzić się z pszczołami. Traktował je ze szczególnie wielkim szacunkiem. Mówił do uli, podobno dzielił się z nimi problemami. Do tego stopnia, że uważał je za członków rodziny i powiadamiał o istotnych wydarzeniach w domu. Twierdził, że pszczoła nie zdycha, tylko podobnie jak człowiek, umiera.

Innym z bohaterów filmu był Pan Jan Krystkiewicz z Myszyńca. To znany podówczas garncarz, tak zwanej starej daty. Okres największego rozkwitu garncarstwa na Ziemi Kurpiowskiej przypadł na przełom XIX i XX wieku. Potem rzemiosło to stopniowo zanikało. Ostatecznie po II wojnie światowej – jak podaje literatura przedmiotu – wyroby miejscowych garncarzy były wypierane przez produkty pochodzenia przemysłowego. W miejscowości Myszyniec w latach 90. XX wieku udało się jeszcze odnaleźć i udokumentować autentycznego garncarza – co reportaż Skoniecznego zdaje się potwierdzać. Podobnie jak plecionkarz z Czarni, Pan Krystkiewicz był zawansowany wiekiem. Wyrabiał naczynia gliniane na kole garncarskim, wprawiając je w ruch nogami. Jego zbiór produktów na półkach warsztatu pokazywał, że istniało szerokie spektrum wyrobów z gliny: garnki, kubki, dzbanki, dzieżki, miski, doniczki, także bardziej skomplikowane naczynia, takie jak dwojaki, trojaki, foremki do ciasta, stojaki do świeczek, a nawet kufle do piwa. Po kilku latach, wraz z rozwojem swojej profesji, zaczął też ozdabiać swoje naczynia różnorodnymi żłobieniami, malowidłami, a nawet rzeźbami.

Z radością oglądałam ujęcia, kiedy z bratem Czarkiem, ubrani w zabawne jaskrawe ubrania, staliśmy nad Panem Janem i jego kołem garncarskim, w takiej odległości, że prawie dotykaliśmy jego ubrudzonych gliną, gęsto zarośniętych rąk. Mówił wtedy znamienne słowa, które do dziś są powtarzane żartobliwie w naszej rodzinie: „No przyglądajcie się dzieci, jak się robi dzióbek do dzbanka.” Powtarzał je kilka razy. Do tej pory jak wspominamy to zdanie, wywołuje ono śmiech. Obserwowaliśmy jego zwinne ruchy, zniszczonych i pomarszczonych dłoni. Włochatymi rękami z imponująco wyrzeźbionymi muskułami, modelował naczynie. Kiedy krzyknął: „gotowe”, z zaciekawieniem wkładaliśmy głowy do świeżo ulepionego dzbanka z dzióbkiem. Po skończeniu sędziwy dziadek rzucał na koło kolejny miękki kawał gliny. Przy hucznym odgłosie mrużyliśmy oczy. Nic nie mówiliśmy, tylko zaintrygowani wpatrywaliśmy się w hipnotyczny wir koła i w jego tajemniczego autora, który ułatwiał sobie lepienie specyficznymi ruchami ust.

Ostatnią z przedstawicieli ginących zawodów była Franciszka Kuczyńska, nasza babcia. Zajmowała się wyrobem pieczywa obrzędowego. Filmowe ujęcie przedstawia wnętrza jej mieszkania. W kameralnej grupie, razem z tatą, bratem i dwójką małych kuzynek lepiliśmy, typowe dla regionu kurpiowskiego, byśki. To figurki przedstawiające domowe i leśne zwierzęta: koni, jelonków, gęsi, baranków, krów, wołów i byków. W trakcie ich robienia babcia opowiadała jak przed kilku laty mielono mąkę w żarnach. Przysłuchiwaliśmy się grzecznie. Potem pięcioletni wówczas Cezary zaśpiewał piosenkę Wysła burzycka, której wykonanie okrzyknięto sławą na festiwalu w Kazimierzu Dolnym. Kiedy oglądałam ten moment, nie mogłam powstrzymać się od śmiechu. Do tej pory żartujemy sobie, jak mały Czarek zawzięcie modulował głos. Po ulepieniu, wkładaliśmy wysuszone pieczywo do pieca, aby je wypalić. Kiedy już są gotowe, kładziemy na stół udając że się nimi bawimy. Ta scena u babci wyglądała dosyć sztucznie. Tata był podenerwowany, przejmował się pewnie, żeby wszystko wypadło tak jak zaplanowano na potrzeby filmu. Przyznam, że oglądanie tego dokumentu sprawia mi frajdę za każdym razem. Jego realia przypadają na prawie 20 lat wstecz, to zupełnie inny świat.  To była przygoda, którą do tej pory wspominam.

Ja wyrosłem w rodzinie, w której folklor i tradycje ludowe były bardzo mocno szanowane. – Mówi Witold Kuczyński podczas filmu – Później, kiedy rozpocząłem pracę zawodową jako nauczyciel (…) od początku widziałem tą potrzebę (…) żeby zarazić tym również młodzież szkolną. Dzisiaj na terenie Kurpiowszczyzny trudno znaleźć plecionkarza, garncarza czy też Kurpiankę, która piecze jeszcze pieczywo obrzędowe. Bohaterowie filmu, twórcy ludowi: T. Pyśk, J. Krystkiewicz, F. Kuczyńska, już nie zyją; ciągle jednak istnieją we wspomnieniach swoich uczniów ze szkoły podstawowej w Czarni, dorosłych już dzisiaj ludzi. Żadne z nich – co nietrudno zrozumieć – nie zajęło się tą pracą zawodowo. Można jednak wierzyć, że ta nośna idea zarażenia folklorem młodzieży szkolnej nie pozostanie bez echa i chociaż w małym stopniu zdołała ocalić miejscowy folklor od zapomnienia. Powoli folklor samoczynnie odchodzi na drugi plan. Przez postęp cywilizacyjny wiele tworów kultury materialnej jak też i duchowej odchodzi w niepamięć. Tak powoli dzieje się z wytwórczością rzemieślniczą tutejszej Ziemi.

Rzemiosłem ludowym Kurpiów, które zdaje się być całkowicie już dzisiaj wyparte przez nowoczesną technologię, było tkactwo, ówcześnie szeroko rozpowszechnione zajęcie. Jeszcze po II wojnie, prawie w każdym domu stał warsztat tkacki. Surowcem do tkania był głównie len i wełna. Trzeba je było odpowiednio przygotować zanim trafiły na krosna. Kurpianki przędły je na kołowrotku. Wyrobione nici nawijano na szpule – talki, nicionki, które potem wędrowały na warsztat. Tkano przeplatając nici wątku i osnowy. Z uzyskanego płótna wykonywano odzież.  Robiono również kapy na łóżka, derki na konie, pasiaki i wiele innych wyrobów.

Pamiętam, jak w dzieciństwie pojechaliśmy z tatą do rodziny jego przyrodniego brata. Tam na środku kuchni stały wielkie krosna. Ciocia Krysia z wielkim wysiłkiem tkała różnokolorowe chodniki. Ściskając sznurki zamaszystym ruchem ręki, wywoływała wielki huk. Robiła też słomianki. Nici wątku i osnowy zmieniała nogami za pomocą ponozów, przeplatała przez nie słomę, poczym obcinała nożyczkami nierówności po bokach. Robiła to tylko na użytek własny, choć z biegiem czasu był to również dodatkowy dochód większej liczby rodzin naszej gminy. Kiedyś duży asortyment wyrobów tkackich sprzedawano w odległych częściach kraju, co w poważnym stopniu zasilało budżet rodziny. Konieczność utrzymywania się z handlu determinowała rozwijanie umiejętności artystycznych.

Inną dziedziną wartą naświetlenia było i jest bursztyniarstwo. Tereny Puszczy Kurpiowskiej posiadają pokaźne zasoby bursztynu. Działało tu wiele warsztatów. Obróbką bursztynu zajmowano się już od początku XVIII wieku. Podobno różnorodne wyroby bursztyniarzy kurpiowskich słynęły niegdyś w całej Europie. Znaczący sukces odniosły ostrołęckie pracownie bursztyniarskie na jednej z wystaw w Paryżu w 1878 roku – nadmienia Bernard Kielak. Z dużej liczby warsztatów i działających bursztyniarzy – kontynuuje autor – pozostał jeden, Zdzisław Bziukiewicz ze wsi Wach. Do dziś jest rozpoznawanym i szanowanym twórcą ludowym. Podtrzymuje on tradycje swojego ojca Stanisława, który nauczył się kunsztu od znanego bursztyniarza Wiktora Deptuły.

Nie dalej niż dwa miesiące temu, odwiedziliśmy z tatą Pana Zdzisława i jego żonę Laurę w Wachu. To nasi wieloletni znajomi, odwiedzili nas kilkakrotnie w Czarni. Zawsze lubiłam rozmawiać z Laurą, często były to rozmowy na temat kultury ludowej Kurpiów.

Od trzech lat małżeństwo Bziukiewiczów prowadzi Muzeum Etnograficzne w Wachu, co uważam jest nadzwyczaj trafionym pomysłem. Nie byłoby to zadziwiające, gdyby nie otworzyli go na własnej posesji. Narzędzia rolnicze i wszelakie tradycyjne ozdoby są poustawiane na całym podwórku, a główny punkt z ogromną ilością eksponatów znajduje się w stodole. Wygląda to naprawdę imponująco. Całe olbrzymie podwórze jest zaadaptowane na potrzeby zwiedzania.

 Oglądając nowe zbiory, rozmawiam z Panem Zdzisławem. Oprowadza mnie po pomieszczeniach stodoły. Opowiada też o sobie. Wypytuję go jak właściwie zaczęła się jego historia z bursztynem – Od dzieciństwa miałem z tym do czynienia – odpowiada. Ja się urodziłem z bursztynem, to u mnie się nie zaczynało. Tata się tym zajmował. Zaraziłem się tym. Cierpliwość do tego trzeba mieć. Kiedyś prądu nie było, to wiercić trzeba było ręcznie. – Wspomina Zdzisław – Kiedyś jak miałem z dziesięć lat, to sporo nawet rzeźbiłem w bursztynie. Teraz to jest za droga zabawa. Wiesz, kiedy miałem jakieś dwadzieścia lat, to zacząłem to robić na swoje konto. Tak się zaczęło. Od kilku lat prowadzi warsztaty między innymi właśnie z bursztyniarstwa. Uczy dzieci i młodzież jak obchodzić się z bursztynem. Pokazuje na kołowrotku, jak się go obrabia. Potem każde z uczestników może poćwiczyć. W ten sposób ta przyjezdna młodzież – mówi Zdzisław rozglądając się po podwórku – przynajmniej zapamięta, że na Kurpiach był bursztyn. Trzeba w nich jakoś zaszczepić trochę naszej tradycji. Odpowiadając pochwalam pomysł edukacji i kiwam głową z aprobatą. Zdzisław i Laura kilkakrotnie opowiadali o swoim rodzinnym muzeum w Telewizji Polskiej, w takich programach jak na przykład: Kawa czy herbata, reklamując je tym samym na całą Polskę. Przyjeżdżają do nich dzieci i młodzież z okolicznych szkół, jak ich wycieczki turystyczne z innych regionów Polski. Prowadzą szeroką gamę warsztatów. W ofercie lekcji muzealnych jest do wyboru ponad dwadzieścia pozycji warsztatów – czego dowiaduję się z ich profesjonalnie przygotowanej ulotki.

Zdecydowanie popieram pomysł małżeństwa Bziukiewiczów. Aby rozbudzić zamiłowanie do regionu, swojego miejsca urodzenia, swojej „małej ojczyzny”, potrzeba pomysłowości, pełnych inwencji przedsięwzięć, aktywnego działania. Potrzeba właśnie takich propagatorów, lokalnych miłośników, żeby zaanimować lokalną społeczność. Jednym z wielu konceptów, który może przysłużyć się wzbudzeniu owych postaw patriotyzmu lokalnego, jest właśnie edukacja regionalna.

Działalność Witolda Kuczyńskiego związana z odwiedzaniem twórców ludowych i zaznajamianie dzieci szkolnych z ginącymi profesjami, wpisuje się w ten nurt. Również pomysły Laury i Zdzisława Bziukiewiczów na utworzenie Muzeum Etnograficznego i prowadzenie warsztatów związanych z ginącymi zawodami na Kurpiowszczyźnie, sprzyjają wzmacnianiu świadomości i bliższym zrozumieniu tradycji. Wiedza o regionie, przekazywana lokalnym dzieciom i ich zaznajomienie z historią pomagają umocnieniu tożsamości regionalnej, czego efektem jest rzecz jasna zakorzenienie. Taka postawa młodych ludzi może dać grunt do otwartości i tolerowania odmienności. Edukacja regionalna ma istotne znaczenie w przygotowaniu do rozwoju indywidualnego potencjału. Gruntuje pozytywne nastawienie do różnorodności. Krzewi i utrwala postawy kreatywności nastawione na przyszłość kultury regionalnej.

 

BIBLIOGRAFIA

Kielak B., Kurpie. Puszcza Zielona – historia, kultura, tradycja. Ostrołęka 2010.

Waszczyńska K., Kurp w internecie i w realu – Zdzisław Bziukiewicz, [w:] Antropolog wobec współczesności. Instytut Etnologii i Antropologii Kulturowej Uniwersytetu Warszawskiego 2010.

www.filmpolski.pl 2008.

Przeżywając zawody

Czyli ginące zawody na Kurpiach

Patrycja Kuczyńska

 

 

Frywolitki i sztuka Laury Bziukiewicz
Kurpiowska Biżuteria
Kurpiowska Biesiada
Kurpiowskie ozdoby Wielkanocne
Kurpiowska Puszcz Zielona

Laura Bziukiewicz w TVP2 - Pytanie na śniadanie - Kolczyki frywolitkowe

U BURSZTYNA - Moda na Mazowsze

 

 

T. Pyśk wyplata kosze wiklinowe

T. Pyśk podczas nagrania do filmu wydobywa miód z kloca ula bartnego

Rozmawiam ze Z. Bziukiewiczem w jego prywatnym Muzeum  Kurpiowskim w Wachu

 Muzeum Kultury Kurpiowskie w Wachu

Herb Gminy Czarnia
T. Pyśk wyplata kosze wiklinowe
T. Pyśk podczas nagrania do filmu wydobywa miód z kloca ula bartnego
Rozmawiam ze Z. Bziukiewiczem w jego prywatnym Muzeum  Kurpiowskim w Wachu
 Muzeum Kultury Kurpiowskie w Wachu

Muzeum Kurpiowskie w Wachu

Lekcje i pokazy

Facebook - sklepik EtnoKurpie

Cennik

Biblioteka kurpiowska

Regulaminy

Foto - Muzeum

Aktualności - blog

Facebook - Muzeum Kurpiowskie w Wachu

U szewca i rymarz

W domu

W zagrodzie

U stolarza i cieśli

U kowala

Kontakt z nami

Jak do nas dojechać

W stajni i powozowni

Tkactwo

Strój

Rzemiosło

U bartnika

kurpie.com.pl/

strona główna

Muzeum Kurpiowskie w Wachu

Lekcje i pokazy

Jak do nas dojechać

Kontakt z nami

Kurpie - Puszcza Zielona

Zdzisław Bziukiewicz

Galeria Foto z Kurpi

Wyroby ludowe z Kurpi

Bursztynowe wyroby z Kurpi

Laura Bziukiewicz

Historia i etnografia Kurpi

Folklor Kurpiowski

Gwara Kurpiowska

Bursztyn Kurpiowski

Skanseny i muzea

Wielkanocne Etno-Kurpie

Etno-Kurpie na choinkę

Prasa, TV, filmy o nas

www.frywolitka.pl